Recenzja książki Jerzego Urbana

Wódka, zbrodnia i wielkie uszy

Jerzego Urbana przedstawiać chyba nikomu nie trzeba, jednak w mojej głowie narodził się pomysł wstępu, w którym zarzucę kilka faktów o tej interesującej personie, aby później płynnie przejść do sedna sprawy czyli recenzji jednej z jego książek, a dokładniej to jedynej jaką miałem przyjemność do tej pory przeczytać. Urban urodził się w roku 1933 w Łodzi, pochodził z rodziny żydowskiej, jednak nie była ona ortodoksyjna i wolała raczej asymilować się z Łodzianami. Od lat 50. do 70. nasz bohater zajmował się dziennikarstwem oraz publicystyką. W okresie tym nawet dostał zakaz publikowania pod prawdziwym nazwiskiem. Lata 80. dla Urbana były romansem z polityką, piastował funkcję rzecznika prasowego Rady Ministrów PRL i zajmował się propagandą tak dobrze, że prawicowy polityk i historyk Ryszard Bender nazwał go „Goebbelsem stanu wojennego” (za co zresztą został bezskutecznie pozwany przez Urbana). Po transformacji ustrojowej stworzył tygodnik „NIE”, którego jest redaktorem naczelnym. W 2004 roku znalazł się na liście 100 najbogatszych Polaków tygodnika “Wprost”. Dziś znany jest najbardziej ze strony Tygodnika „NIE” na Facebooku, której adminem jest Michał Marszał – człowiek, który ewidentnie zdaje sobie sprawę z bieżących nurtów w memach i doskonale prowadzi owy fanpage. Sam Jerzy Urban określa się jako ateista, a tygodnik “NIE” znany jest z treści antyklerykalnych.

Książka, którą zamierzam zrecenzować nosi tytuł „Wszystkie nasze ciemne sprawy”. Została wydana w roku 1974 i była to druga książka uszatego Jerzego. Jeśli kogoś to obchodzi – wyczytałem w niej, że pierwszy nakład liczył nieco ponad 50 000 egzemplarzy i kosztowała 45 zł za sztukę. Zanim przejdę do jej opisania zdradzę jeszcze w jaki sposób wpadła ona w moje ręce. Podczas ostatniego pobytu u mojej babci w Bielsku-Białej buszowałem w szafach poszukując jakichś starych i ciekawych lektur. Dość mocno zdziwiłem się widząc tam książkę Urbana, gdyż z tego co pamiętam, dziadek działał w Solidarności i nawet miał przez to niezbyt przyjemne przygody z MO. Zgodzić się chyba można, że książka „Goebbelsa stanu wojennego” na półce opozycjonisty nie jest zbyt oczywistą pozycją. Dziadka się o to zapytać nie mogłem, gdyż nie żyje już grubo ponad 20 lat, więc spytałem się mojego ojca, który wyjaśnił, iż mimo przeciwnych stron barykady dziadek bardzo lubił twórczość Urbana i jego styl pisania.

Po tym przydługim wstępie wreszcie mogę przejść do sedna, czyli o czym jest książka „Wszystkie nasze ciemne sprawy”. Stanowi ona zbiór około osiemdziesięciu krótkich opowiadań, których wspólnym mianownikiem jest kryminalny aspekt. Każda z niedługich opowieści ma innych bohaterów oraz miejsce akcji, ale we wszystkich przewija się szeroko pojęta zbrodnia – czy to podwójne nieumyślne spowodowanie śmierci, błąd lekarski w postaci usunięcia migdałków nie tej osobie co trzeba czy próbę sabotowania budowy poprzez dodawanie cukru do betonu. Największym atutem tej pozycji jest wszechobecny klimat PRL-u. Mimo iż nie jest to wyraźnie zaznaczone w tych opowieściach można wyczuć, że cała historia dzieje się w autorytarnym państwie socjalistycznym. Dość częstym przewijającym się elementem jest wódka oraz próba wzbogacenia się poprzez kradzież i różnej maści przekręty. Czytając tę książkę, dodatkowo w oryginalnym wydaniu z 1974 roku, mimo iż o wspomniany wcześniej okres w dziejach Polski nawet się nie otarłem, pożółkłe strony dzieła Urbana wciągnęły mnie 50 lat wstecz i w momencie siedzenia u babci czy podróży pociągiem mogłem poczuć się jak prawdziwy obywatel Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Drugim atutem, jak tak teraz o tym myślę to nie wiem czy nawet nie większym niż klimat, jest styl pióra Jerzego Urbana, który niesamowicie przypadł mi do gustu. Wszystkie historie opisuje on względnie poważnie, jednak cały czas można gdzieś w głębi wyczuć tę urbanowską ironię i szyderstwo, jest ona jednak tak świetnie zamaskowana, że na pierwszy rzut oka nawet się o niej nie myśli. Nie jest to jeden czy dwa fragmenty, które sprawiają, że książkę można uznać za ironiczną, sprawia to jej całokształt, co uważam za mistrzostwo. Z książki można odczytać niechęć autora do systemu, w jakim żyje oraz absurdów, które na co dzień serwuje on człowiekowi. Po przeczytaniu „Wszystkich naszych ciemnych spraw” zacząłem postrzegać Urbana jako dbającego o swój interes człowieka, z którego komunista był taki jak ze mnie tancerz i ustrój ten po prostu pomógł mu realizować swoje cele, co dla mnie nie jest jednoznaczną wadą i nadaje charakteru i tak już wielowymiarowej postaci, jaką Jest Jerzy Urban.
Nie wiem czy to moja nadinterpretacja czy też to właśnie autor miał na celu przekazać tą książką, jednak niezależnie od tego po prostu warto po nią sięgnąć. Bardzo przyjemnie czyta się kolejne kilkustronicowe opowiadania i chłonie się je jedno za drugim. Nawet jeśli nie przekonałem kogoś moim wywodem o stylu literackim Urbana to zapewniam, że chociaż dla samego klimatu PRL warto po tę pozycję sięgnąć, ponieważ niektóre realia mimo upływu już prawie pięćdziesięciu lat niezbyt się zmieniły.

459px-Jerzy_Urban_201920210613_204121
Wiktor Kuprjanowicz

Opublikowano Bez kategorii | Skomentuj

Jak potoczą się losy Wieży Bismarcka?

Jak potoczą się losy szczecińskiej Wieży Bismarcka?
Wieże Bismarcka to monumenty wznoszone w Prusach na początku XX wieku ku czci Kanclerza Rzeszy Otto von Bismarcka. Powstało około 250 takich wież i dzisiaj część z nich znajduje się w obecnej Polsce. Najdroższy i jedna z największych tego typu obiektów znajduje się w Szczecinie, który w czasach kiedy wznoszono budowle ku czci Żelaznego Kanclerza, był jednym z najważniejszych miast Rzeszy. Pierwotnie według projektu Wilhelma Kreisa, miała ona powstać 1 kwietnia 1915 roku, w setną rocznicę urodzin Otto von Bismarcka, jednak I wojna światowa pokrzyżowała plany pracowitych niemieckich rączek i Wieża Bismarcka została oficjalnie otwarta dopiero w roku 1921, a całkowity koszt jej budowy wyniósł 200 tys. marek. Przez całe dwudziestolecie międzywojenne wieża była jedną z największych atrakcji w Szczecinie, a dokładniej to w Stettinie. Dzielnica, przy której wieża stała słynęła z licznych restauracji i życia towarzyskiego. Jednak wszyscy wiemy, że zbyt długo nie może być pięknie no i tak się jakoś stało, że III Rzesza w roku 1939 zaatakowała Polskę, no i zaczął się jeden z najkrwawszych konfliktów w historii świata. Jako, że na Gocławiu (niem. Gotzlow) znajdowały się fabryki i huta to okolica została zrównana z ziemią, ale sama wieża nie stanowiła punktu strategicznego więc przetrwała wojnę nienaruszona. Później nadeszły najcięższe dla dumy Gocławia czasy – Szczecin został na mocy ustaleń jałtańskich przyznany Polsce jako rekompensata za utratę Kresów Wschodnich. Gocław z miejsca spotkań elit zamienił się w siedlisko patologii i marginesu społecznego. W trudnych latach powojennych nikt nie przejmował się zabytkiem tak związanym z narodem niemieckim jak właśnie Wieża Bismarcka. Jedyne co zrobiono, to pozbyto się ozdób takich jak orły pruskie ze szczytu wieży czy popiersia Bismarcka. Ponadto nazwa Wieży Bismarcka została oficjalnie zmieniona na Wieża Gocławska, jednak jako rodowity szczecinianin muszę przyznać, że nikt tak nie mówi i oryginalna nazwa jest powszechnie używana do dziś. Przez cały okres PRL wieża stała i niszczała, a miasto nic z nią nie robiło. Z atrakcji turystycznej została miejscem gdzie przebywali głównie żule, narkomani i sataniści (odbyła się tu pierwsza czarna msza w Szczecinie). Zmiana nadeszła dopiero w 2001 roku kiedy miasto oddało wieżę osobie prywatnej w dzierżawę. Bardzo możliwe, że nastąpił przy tym niezły wał, bo miasto dało gigantyczną zniżkę, ale nie chcę tu rzucać oskarżeniami bo dość mało jest informacji na ten temat, może w przyszłości warto by było trochę poszperać? Mimo zapowiedzi remontu wieży i przekształcenia jej w obiekt turystyczny, nic z tego się nie stało, a miasto zaczęło długie i bezowocne batalie sądowe o odzyskanie wieży. W roku 2020 Wieża Bismarcka przeszła w ręce nowego dzierżawcy – Wojciecha Kłodzińskiego – prezesa firmy Rentumi.

Pan Wojciech ma plany uprzątnięcia okolic wieży i renowacji jej samej. Z jego inicjatywy do Szczecińskiego Budżetu Obywatelskiego 2021 (SBO 2021) wpłynął projekt „Kurs Na Północ”, który przewiduje między innymi renowację parku Tilebein, stworzenia szlaku i miejsc rekreacyjnych w okolicy wieży oraz odnowienie tego poniemieckiego monumentu. Głosowanie do SBO 2021 zakończyło się 21 grudnia 2020 roku. Niestety projekt zajął drugie miejsce, jednak Kłodziński się nie poddaje i startuje w SBO 2022 z poszerzonym projektem z roku 2021.

Z panem Wojciechem Kłodzińskim udało mi się porozmawiać w grudniu 2020 roku podczas odwiedzin wieży. Oprowadzał on po niej ludzi i opowiadał o swoich pomysłach dotyczących okolicy oraz budowli. Według jego słów planuje on stworzyć kawiarnię na górnym tarasie, z którego rozciąga się piękny widok na Odrę oraz w mauzoleum na parterze zrobić salę bankietową. Stara się również, aby wieża stała się popularniejsza i w tym celu organizuje różne wydarzenia takie jak np. grill pod Wieżą Bismarcka promowany przez Bilguna Ariunbaatara czy koncert Tedego. Ostatnio na Facebooku na stronie ”Ratujmy Wieża Bismarck Gocław-Szczecin” pojawił się projekt oszklenia górnego tarasu aby mógł on być używany również przy niesprzyjającej pogodzie. Bezapelacyjnie plany są bardzo ambitne, jednak dopiero w przyszłości przekonamy się czy po latach niszczenia wreszcie nadejdą dobre czasy dla Wieży Bismarcka czy wszystko zostanie po staremu.

Przy zbieraniu informacji o historii Wieży Bismarcka korzystałem z książki “Szczecin: Gocław, Golęcino” autorstwa Marka Łuczaka, który stworzył całą serię książek opisujących historię dzielnic Szczecina. Zdjęcia wieży wykonał Damian Książek.

190330752_201671961776843_6230074568739200906_n190533386_201672055110167_2496578423681675539_n189976708_201671965110176_4778251548050476791_n189996361_201672028443503_1308093303382135810_n188567298_201672025110170_4221994939817818037_n188608356_201671928443513_3483912759601294135_n
Wiktor Kuprjanowicz

Opublikowano Bez kategorii | Skomentuj

Wywiad z Tytusem Łajdeckim

Wywiad przeprowadziłem ze szczecińskim muzykiem jazzowym Tytusem Łajdeckim, którego jakoś tak się złożyło, że poznałem podczas edukacji w liceum.

Wiktor Kuprjanowicz: Dzień dobry.

Tytus Łajdecki: Dzień dobry Wiktorze, witaj, cześć. Czołem.

WK: Zacznijmy od pierwszego pytania, wydaje mi się, że twoim głównym projektem jest JazzDuo.Szcz, gdzie grasz ze swoim towarzyszem Alexem Markiem, mógłbyś powiedzieć jak zaczęła się wasza współpraca?

TŁ: Oczywiście mógłbym, nasza współpraca zaczęła się przez to, że będąc w szkole muzycznej na Staromłyńskiej spotkaliśmy się i graliśmy w zespołach jazzowych. Tak właśnie powstał nasz duet, że grając na lekcjach, potem zaczęliśmy grać ze sobą i Z tego właśnie wyszedł nasz duet jazzowy, który dzisiaj prowadzimy. Masz rację, dzisiaj jest to mój główny projekt jazzowy, ale mam nadzieję, że to będzie jeden z wielu, które uda mi się w dłuższym czasie zrealizować.

WK: Jeszcze zaznaczę w tym miejscu, że Alex gra na klawiszach.

TŁ: Tak, Alex gra na pianie, fortepianie. Na instrumentach klawiszowych.

WK: Rozumiem. W takim razie jak układa się wasza współpraca? Z jakich dokonań jesteś najbardziej dumny?

TŁ: Współpraca układa się nam sądzę, że bardzo dobrze, ponieważ z Alexem rozumiemy się muzycznie, co sądzę jest bardzo ważne grając muzykę, prawda? Muzycznie jeśli wiemy o co nam chodzi, a wydaje mi się, że po prostu wiemy, to możemy tworzyć muzykę, która po prostu jest. W danej chwili, gdy ją gramy jest prawdziwa i z tego jestem dumny. Jestem dumny między innymi z tego, że nasz duet jest jedynym tego typu duetem w naszym mieście. Nie znam innego duetu, w którym tak młode osoby jak my grałyby jazz i miałyby tyle różnych zleceń i tyle różnych mniejszych i większych, ale i tak ważnych wystąpień.

WK: Jak już mowa o wystąpieniach to jakbyś tak mógł wspomnieć jakieś największe, najważniejsze koncerty jakie udało wam się zagrać.

TŁ: Powiem tak. Ważnymi koncertami dla mnie zawsze są koncerty, które w naszej lokalnej społeczności są zauważalne. Nie zawsze musi być to duży koncert, ważne po prostu by miał on dobry efekt. Sądzę, że między innymi tego typu w ostatnim roku był występ na Festiwalu Dobrego Życia w naszym mieście. Był to festiwal, który został zorganizowany po pierwszej fali pandemii. Daliśmy wtedy tam koncert na zaproszenie Agencji Artystycznej, który został bardzo dobrze według mnie odebrany i to jest jeden z koncertów, który w tym trudnym roku jest takim ważnym dla mnie. Drugim wystąpieniem, które sądzę, że jest warte zaznaczenia, jest to występ, który zagraliśmy razem z Sylwestrem Ostrowskim na Urodzinach Miasta Szczecin.

WK: To chyba były 75. urodziny Szczecina z tego co kojarzę.

TŁ: Tak. Graliśmy wtedy z takimi muzykami jak właśnie Sylwester Ostrowski, Eric Allen, Bartek Świątek, Jakub Mizeracki, Maciej Kądziela i wiele, wiele innych naprawdę świetnych polskich i zagranicznych muzyków.

WK: Wspomniałeś już, że czasy są ciężkie i trudno się nie zgodzić, że panują teraz bardzo ciężkie czasy dla przemysłu muzycznego szczególnie dla zespołów takich jak wasz, dla których gra na żywo jest właściwie najważniejszym punktem.

TŁ: Owszem, niestety masz racje. Czasy są bardzo „ciekawe”.

WK: Więc jak sobie radzicie i jakie macie plany na przyszłość, związane z obecną sytuacją?

TŁ: Oczywiście wszyscy muzycy musieli teraz troszeczkę przewartościować swoje plany i swoje działania tak żeby po prostu móc działać, prawda? Nie ma teraz występów na żywo, ale my jako duet jazzowy, jako JazzDuo.Szcz działamy tak, że robimy dużo materiałów, które chcemy za jakiś czas wypuścić jako Epkę, bądź jako osobne kawałki muzyczne, jeszcze to się aż tak nie sprecyzowało. Ten czas, który jest czasem izolacji artystycznej poświęcamy na właśnie tworzenie materiałów, które za jakiś czas będziemy mogli wypuścić i na tych właśnie materiałach działać dalej, żeby po prostu robić z nich następnie eventy. Po prostu to będą, między innymi, takie nasze materiały promocyjne.

WK: Czyli nie próżnujecie. Teraz pytanie niedotyczące Jazz Duo Szczecin, ale dalej w jazzowych klimatach. Widziałem, że jakiś czas temu założyłeś grupę na Facebooku – „Młoda Siła Jazzu”. Dlaczego ją stworzyłeś i jaki jej przyświeca cel?

TŁ: Jest to poniekąd efekt pandemii. Na początku pierwszej fali, która nas dotknęła, lockdown zmusił nas wszystkich do działania w sieci. Z tego właśnie powodu, że działam też troszeczkę na Instagramie postanowiłem zrobić grę muzyczną. Bardzo prostą grę. Po prostu ktoś musi zagrać coś i to miał być głównie jazz, a ja to potem wszystko wstawiam u siebie na Instagramie. Przez to bardzo duża grupa ludzi ku memu zaskoczeniu dała filmik pod tą właśnie grą, przez co uznałem, że trzeba to jakoś wykorzystać i zrobiłem właśnie grupę na Facebooku, gdzie wszyscy ci młodzi, bo to są właśnie głównie młodzi muzycy, są zebrani. Planuję zrobić z tą właśnie grupą projekt, który ma na celu promocję młodych muzyków jazzowych. Tutaj nie mogę mówić zbyt dużo, ponieważ to jest jeszcze wszystko w procesie planowania, ale bardzo, bardzo chciałbym żeby w naszym kraju była w końcu jakaś taka działalność, bądź organizacja, która będzie pomagała młodym muzykom osiągać sukces w jazzie, bo właśnie o to mi chodzi. To jest mniej więcej plan, cel i moje też w sumie marzenie, żeby w naszym kraju jazz mógł się rozwijać. Tym bardziej jazz młodych ludzi.

WK: Jasne. Na nagraniach i na żywo można dostrzec z jaką pasją i profesjonalizmem podchodzisz do gry na saksofonie i innych instrumentach. Od jak dawna uczysz się w szkole muzycznej i w ogóle uczysz się gry na instrumentach oraz jak wyglądała twoja droga do obecnego miejsca?

TŁ: Moja droga, moje kształcenie muzyczne sądzę, że trzeba zacząć od tego, że zawsze śpiewałem. Nieważne, gdzie byłem, czy to było przedszkole czy podstawówka.

WK: Czyli jeszcze nieprofesjonalnie?

TŁ: Tak. Najpierw trafiłem do chóru, był to chór Don-Diri-Don w naszym mieście. Z tego co wiem jest to chyba chór Politechniki Szczecińskiej. Tam byłem przez dwa i pół roku z tego co pamiętam. Potem w trzeciej klasie podstawówki zostałem przyjęty do szkoły muzycznej pierwszego stopnia na saksofon. Potem jeśli chodzi o kształcenie muzyczne pod koniec pierwszego stopnia miałem przyjemność i okazję poznać Sylwestra Ostrowskiego, ale do tego postaram się nawiązać w dalszej części.

WK: Myślę, że jak tak płynnie do niego przeszedłeś to możesz poruszyć teraz jego temat skoro jest dla Ciebie taki ważny.

TŁ: Dobrze. To opowiem może jak to się stało, że spotkałem Sylwestra, który jest w naszym mieście bardzo ważną postacią jazzową. Wracałem z koncertu, to był koncert, który grałem z Big Bandem szkoły muzycznej na Tall Ship Races. To był taki mniejszy boczny koncert. Miałem wtedy przy sobie saksofon, który kiedyś był właśnie saksofonem Sylwestra Ostrowskiego.

WK: Cóż za niebywały zbieg okoliczności.

TŁ: Dokładnie. Był to saksofon sopranowy i idąc przez nasze miasto pieszo zauważyłem, że ktoś tam gra jazz. Podszedłem i tak z boku troszkę stojąc zauważył mnie Sylwester Ostrowski i powiedział „chodź chodź”- zapraszał tak mnie bym podszedł. Pamiętam to jak dziś. Podszedłem i w sumie tak sobie myślę, jeśli już mówi do mnie to ja mu też coś powiem i pokazałem mu ten saksofon, a on powiedział, że to jego saksofon. Od razu wtedy zaprosił mnie, takie jeszcze dziecko około czternastoletnie, do grania razem z nimi. Rozumiesz? Ja czternastoletnie dziecko, które idzie sobie po prostu przez miasto, nagle gra jazz w trio z Newmanem Taylorem Bakerem, który jest świetnym amerykańskim perkusistą, z Bartkiem Świątkiem, który jest również świetnym kontrabasistą i Sylwestrem Ostrowskim. Mówię to dzisiaj i pewnie słyszysz jak mnie to do ciągle cieszy.

WK: Słyszę cały czas tą ekscytację w Twoim głosie i to, że przez te osiem lat nic się nie zmieniło w Twoim podejściu do tego.

TŁ: Absolutnie i powiem więcej, dzięki temu, że właśnie w tym ciepłym dniu, poznałem Sylwestra Ostrowskiego, miałem potem wiele okazji by rozwijać się muzycznie i zbierać doświadczenia.

WK: Czyli rozumiem, że Sylwester Ostrowski miał na ciebie jakiś wpływ?

TŁ: Tak, powiem tutaj tyle, że jestem naprawdę bardzo wdzięczny losowi, że wtedy poznałem Sylwestra Ostrowskiego, ponieważ dzięki niemu mam szansę wielokrotnie rozwijać swój warsztat. Dzięki niemu właśnie spotkałem muzyków jak np. Kenny Garrett i byłem z nim na próbie i spędziłem z nim dzień.

WK: Damy zdjęcie z tego spotkania w poście.

TŁ: Możemy dać. Sądzę, że to też będzie rzecz, którą będę pamiętał do końca życia, ponieważ Kenny Garrett dzisiaj jest to jak dla mnie jeden z lepszych światowych saksofonistów jazzowych. Miałem okazję, dzięki właśnie Sylwestrowi Ostrowskiemu, się z nim spotkać. Między innymi miałem też okazję spotkać Wyntona Marsalisa. Miałem okazję być z nim na warsztatach i to też właśnie dzięki Sylwestrowi Ostrowskiemu. Miałem okazję mieć lekcję twarzą w twarz z Freddim Hendrixem i to też dzięki Sylwestrowi, więc sam widzisz jak bardzo wiele rzeczy czerpię od Sylwestra, za co jestem bardzo, bardzo wdzięczny.

WK: Widzę i zdaję sobie z tego sprawę. Trzeba przyznać, że to bardzo losowa znajomość, taka trochę przypadkowa.

TŁ: Oczywiście. Tak jest.

WK: Ostatnio widziałem na Facebooku , że odbył się Szczeciński Tydzień Ubogich i wystąpiłeś tam jako JazzDuo.Szcz Mógłbyś coś powiedzieć o tym wydarzeniu? O co w nim chodziło mniej więcej i jakieś twoje odczucia z niego?

TŁ: Oczywiście. Sądzę, że to jest warta nagłośnienia inicjatywa. Jest to wydarzenie, w którym w sumie już drugi rok z rzędu działamy. Gramy koncert na koniec lata, który odbywa się na Placu Tobruckim w Szczecinie. Jest to koncert dla dzisiaj najbardziej wykluczonej realnie grupy, jaką są ludzie bezdomni, ponieważ to właśnie dla nich gramy. Całe to wydarzenie jest zorganizowane dla nich. Ludzie w kryzysie bezdomności, którzy tam przychodzą mogą po prostu mogą zjeść coś na ciepło. Mogą się napić. Mogą dostać fotki do np. dowodu. Mogą dostać ciepłe skarpety, gdy jest zima. Więc to jest naprawdę szlachetne i świetne wydarzenie, które się dzieje właśnie w naszym mieście. Dzięki temu, że po prostu widzę jak ważne jest to, żeby tego typu inicjatywy były, gramy dla nich jazz i między innymi tutaj znowu muszę wrócić do Sylwestra Ostrowskiego, ponieważ to on mnie w to zaangażował. Więc dzięki niemu mamy okazję czynić troszeczkę dobra dla ludzi realnie wykluczonych społecznie.

WK: Jasne. Teraz przejdziemy w trochę inne sfery. Przeglądając Twoje social media można zauważyć, że zajmujesz się krawiectwem. Jest to raczej dość niszowe i oryginalne zainteresowanie jak na dzisiejsze czasy, zresztą myślę, że raczej zawsze było to dość oryginalne. Jak ta pasja się u Ciebie zaczęła i w jaki sposób nauczyłeś się tego wszystkiego?

TŁ: Tutaj trzeba zaznaczyć, że ja zawsze byłem dosyć chudy, a zawsze jak grałem koncerty jazzowe musiałem się ładnie ubrać, czyli musiałem być w koszuli i garniturze. Przez to właśnie, że bardzo często miałem problem, żeby kupić coś co po prostu dobrze leży, zacząłem interesować się szyciem miarowym. Najpierw oczywiście szukałem informacji, gdzie można uszyć cokolwiek na miarę. Potem zacząłem sam szyć. Najpierw szyłem portfele i potem również trochę przypadkiem poznałem jednego z ostatnich, jeśli nie ostatniego mistrza krawiectwa ciężkiego w Szczecinie. Tutaj pozwolę sobie nie mówić o personaliach, ponieważ jest to wiedza, którą troszeczkę chcę zachować dla siebie.

WK: Mógłbyś jeszcze wytłumaczyć czym jest to krawiectwo ciężkie i czym to różni się od innego, bo na przykład ja tego nie wiem.

TŁ: Tak. Chodzi o to, że krawiectwo ciężkie opiera się na tworzeniu ciężkich, czyli usztywnianych konstrukcji ubrań. Czyli np. szyjąc płaszcz musisz zrobić całą formę płaszcza zanim go finalnie uszyjesz. Czyli to nie jest tylko tkanina wierzchnia, jest to tkanina wierzchnia i ta konstrukcja, która jest też z innych tkanin czy płócien. A krawiectwo lekkie to np.: bielizna czy sukienki. To jest właśnie krawiectwo lekkie, czyli po prostu coś co jest bez konstrukcji. Krawiec, który mnie uczy ma dzisiaj osiemdziesiąt pięć lat. To jest naprawdę już wiek poważny, a on ciągle nieustannie pracuje, szyje garnitury ręcznie i wszystko co szyje jest uszyte metodą bespoke, czyli to jest szyte ręcznie bez grama kleju i dzięki niemu właśnie ja nauczyłem się szyć tą właśnie metodą i dzisiaj coraz więcej szyję sam różnych ubrań. Jestem z tego dumny też, że mam okazję uczyć się od prawdziwego i z tego co wiem ostatniego mistrza w naszym mieście.

WK: Więc tak. Powiedziałeś, że jesteś z tego dumny, że potrafisz szyć…

TŁ: Tak, Jestem z tego dumny, tutaj pozwolę sobie wejść w słowo. Jestem dumny, z tego powodu, że dzisiaj naprawdę jest trudno o dobre ubrania, bo wszystko jest z kleju i luźne. Dla mnie wartością jest to żeby ubranie było dobrze uszyte, a nie szybko. To jest rzecz, która jest sensem szycia na miarę.

WK: Jesteś jeszcze z czegoś dumny?

TŁ: Może to jest taka rzecz błaha, ale jestem dumny z tego, że przez tyle lat, bo to już będzie chyba ponad dziesięć lat, w których ja aktywnie gram, aktywnie występuję, aktywnie się uczę muzyki i łączę to zawsze z dobrą podstawówką, dobrym gimnazjum, dobrym liceum i teraz studiami na Wydziale Ekonomii, Finansów i Zarządzania Uniwersytetu Szczecińskiego i sądzę, że mogę być dumny sam z siebie, że tyle rzeczy na raz jestem w stanie ciągnąć i ciągnę to z pewnego rodzaju sukcesami, które może nie są duże, ale dla mnie są ważne i dają mi dużo energii do działania. Teraz co jest jeszcze ważne w kontekście muzyki jest wielu naprawdę dobrych muzyków jazzowych i sądzę, że jest o wiele więcej muzyków w moim wieku, którzy są lepsi ode mnie. Tylko, że moim celem nie jest to aby być najlepszym z nich wszystkich. Wydaje mi się, że nawet gdybym to ja był tym najlepszym, a nie byłbym na tyle zmotywowanym zdeterminowanym do tego żeby działać w jazzie aktywnie, a niewątpliwie działam i uczę się coraz to więcej, poznaję nowych ludzi, nowych muzyków, nic bym z tego nie zyskał. Więc sądzę, że to może być rzecz następna, że mimo w sumie młodego wieku już dzisiaj mam okazję działać w jazzie i uczyć się właśnie po to by być może nie lepszym od innych, ale lepszym niż jestem dzisiaj.

WK: Czyli chodzi Ci o to, że progres jest najważniejszy.

TŁ: Oczywiście, ciągły progres.

WK: Okej, skoro już zrobiło się tak w miarę indywidualnie to na koniec mam takie właśnie pytanie. Jak się czujesz z drogą jaką obrałeś i czy uważasz, że jesteś szczęśliwym człowiekiem?

TŁ: Odpowiem na to dwuliniowo troszeczkę, to są sądzę dwa pytania. Na pierwsze jak się czuję z drogą, którą obrałem odpowiem tak. Na pewno droga muzyczna nie będzie łatwa w Polsce, tym bardziej w jazzie. Bo jazz to jest naprawdę wymagająca i trudna profesja. Tym bardziej, że rynek jazzu jest trudnym miejscem. Wiemy też, że muzycy bardzo często mają po prostu niezamożne życie i gdybym ja chciał być tylko muzykiem mógłbym w przyszłości, gdyby mi na przykład coś nie wyszło żyć troszeczkę gorzej niż bym chciał. Dlatego tutaj przychodzi to, że owszem jestem dumny z tego, że mam okazję uczyć się jazzu i spotykać takie sławy jazzu jak już wcześniej mówiłem, i to też wszystko dzięki właśnie Sylwestrowi Ostrowskiemu, ale mam świadomość tego, że może być ciężko. Wracając do tego czy jestem zadowolony z drogi, którą obrałem, tak jestem z niej zadowolony, ponieważ droga, po której idę przez cały czas sądzę, że daje mi dużo możliwości. Nawet jeśli nie wyszłoby mi w jazzie, a na przykład wyszłoby mi dużo bardziej w szyciu, bądź biznesie, a mając doświadczenie, które płynie z jazzu, będę mógł korzystać z niego w biznesach i na odwrót- doświadczenie z biznesu w jazzie, gdyby mi nie wyszło w interesach. Więc tak, jestem zadowolony z drogi, którą podążam, ale także jej świadomy. Odnośnie do drugiego pytania, czy jestem szczęśliwy. Jestem szczęśliwy, ponieważ droga, którą obieram nie jest to droga pospolita, jest to droga na pewno mniej sztampowa niż po prostu pójście na studia a potem pracowanie w urzędzie co jest rzeczą, którą po studiach każdy może robić i ja też mógłbym to robić nawet z zaangażowaniem, ale bardziej wolę się angażować w muzykę, ponieważ to ona daje mi dużo radości. Dlatego jeśli się w nią angażuję, a to robię, jestem z tego dumny i jestem szczęśliwy, ponieważ wszystko co robię, o czym dzisiaj Ci mówię, o jazzie, o szyciu i o innych małych projektach, to mi daje zawsze bardzo dużo radości tak, jestem z tego dumny i szczęśliwy, że mogę to robić.

175652249_182051333738906_218943961187684651_n175889298_182051283738911_7714788209011921887_n
176017529_182051237072249_7446080413812836108_n

Wiktor Kuprjanowicz

Opublikowano Bez kategorii | Skomentuj

Wywiad z Kacprem Stefanowskim

Poniższy wywiad przeprowadziłem z moim kolegą Kacprem Stefanowskim. Kacper, mimo iż ma dopiero 16 lat i legalnie nie może nawet kupić piwa to twórczo przerasta niejednego dorosłego. Na razie swoje kroki stawiał w tworzeniu memów, muzyce czy obróbce dźwięku. Jego najbardziej rozpoznawalnym dziełem jest strona „Ninjago Spinposting” na Facebook’u, gdzie Kacper razem ze znajomymi, z którymi administruje stronę, uzbierał ponad 27 tysięcy polubień. W wywiadzie zadam mu pytania o Ninjago i jego inne projekty.

WK: Chyba twoim największym dotychczasowym projektem była strona z memami na Facebook’u „Ninjago Spinposting”, której jesteś adminem. Mógłbyś powiedzieć w jakich okolicznościach powstała?

KS: Tak naprawdę sama idea dzielenia się swoim humorem szerzej tkwiła w mojej głowie już od dawna. Byliśmy z moim dobrym przyjacielem Wiktorem Burym podczas rozmowy na Discordzie czekając na naszego znajomego, żeby rozpocząć wspólna rozgrywkę. Pamiętam, że w tym momencie w naszych głowach powstał pomysł na stronę z memami. Może zacznijmy od początku, wpierw musieliśmy wybrać nazwę strony i kontent który będziemy tworzyć. Było to wiosną 2018, wtedy zainspirowani popularną wówczas stroną „Gormity dołączaj do elity” chcieliśmy wybrać jakąś nostalgiczną dla nas rzecz. Padło na Lego Star Wars, lecz już istniała taki strona, więc po chwili stwierdziliśmy, że najlepszym wyborem będzie Lego Ninjago i wtedy powstała pierwsza nazwa „Lego Ninjago kontra lord Garmadon”.
Jak przebiegał rozwój „Ninjago Spinposting” i jak do tego doszło, że zyskaliście aż tyle polubień?

KS: Z początku memy były głównie robione na podstawie zabawek firmy Lego, jednak po jakimś czasie czułem się trochę ograniczony jako twórca, wiec zacząłem tworzyć nowe treści, niekoniecznie związane z nazwą strony. Na starcie mieliśmy dużo kolaboracji np. z wcześniej już wspomnianą stroną „Gormity dołączaj do elity”, czy też „Głupie obrazki i nie fajne”. Dzięki nim rozwój strony był o wiele szybszy i kto wie, może gdyby nie one to z braku odbiorców nie mielibyśmy chęci dalszego tworzenia. Widząc jak wielu ludziom się to podoba, bardzo motywowało mnie to do poświęcenia naprawdę dużej ilości czasu na wykonanie niektórych obrazków czy filmików. Z większych wydarzeń na stronie można wymienić jeszcze bitwę z „Ananasowymi Memami” czy też powstanie grupki „Mistrzunie spinnjitsu”, lecz największy rozwój strona miała, gdy wpadłem na pomysł zrobienia mema z Ludwikiem Boskim i nie spodziewałem się, że ludzie tak pozytywnie to przyjmą, bo ilość wyświetleń zaczęła iść w grube tysiące. To zmotywowało mnie do zrobienia całej sagi o Ludwiku, która była dla mnie najbardziej czasochłonnym projektem na stronie.

WK: Ostatnio strona jest w stagnacji i kolokwialnie mówiąc zdycha, dlaczego się tak dzieje i czy macie jakiś plan na jej ożywienie?

KS: Myślę, że głównym powodem jest sama polityka FB. Nie raz dostawaliśmy bany za memy, przez co ucięto nam zasięgi. Naprawdę ciężko odrobić taka stratę i myślę, że tę stronę zostawimy jako pamiątkę. Wiem, że wydaje się to głupie, ale traktowałem ją zarówno jako dobra zabawę, jak i to, że ktoś dzięki nam może się po prostu uśmiechnąć i poczuć lepiej.

WK: Kiedyś chodziłeś do szkoły muzycznej i napierdalałeś w bębenki w rytm samby. Jak wspominasz te czasy i co z nich wyniosłeś?

KS: Pod samym względem muzycznym jeśli się zastanawiać, to na tamtą chwilę nie do końca mi się podobało. Zawsze wolałem muzykę rockową i alternatywną. Lecz teraz, gdy mam możliwość jej grania dostrzegam jak wiele technik ćwiczeń, zapamiętywania czy korekcji błędów te czasy mi dały. Jeśli też chodzi o komponowanie muzyki, znam teraz podstawy teorii i o wiele łatwiej mi się tworzy niż gdybym zaczynam od zera.

WK: Spełniasz się też muzycznie, swego czasu współpracowałeś z soundclound’owym raperem $uicideCrunchip$, który na owej platformie zdobył niezłą popularność. Jak narodziła się wasza współpraca i jaka była twoja rola w niej?

KS: Cała współpraca z Adamem wynikała z naszej znajomości. Głównie pomagałem mu z nagrywkami, tak naprawdę nigdy nie robiliśmy tego na serio. Na pewno dzięki temu miałem chęci bardziej rozwinąć się w mixie. Warto dodać, że mamy w planach projekty które zrobimy na moich bitach.

WK: Jak Ci się współpracowało z $uicideCrunchip$ i jakie były owoce tej kooperacji?

KS: Bardzo przyjemnie ją wspominam. Najważniejsze, że dało to nam dużo frajdy i okazało się, że ludziom też to siada, więc dało to nam kopa do nagrania teledysk.

WK: Masz może jakieś inne muzyczne projekty i plany z nimi związane?

KS: Szczerze to teraz koncentruje się raczej już tylko na muzyce. Cały czas, który poświęcałem np. na robienie memów chciałbym włożyć w coś poważniejszego. Aktualnie skupiam się na tworzeniu z Tobą epki projektu C.H.U.J. Można powiedzieć ze jest to coś poważniejszego niż projektów z przeszłości, ale wiadomo oczywiście, że nie mogło zabraknąć w tym humoru. Oprócz tego na pewno niedługo chciałbym się wziąć za tworzenie czegoś solo, jeszcze do końca nie wiem co dokładnie to będzie pod względem gatunkowym, ale chciałbym stworzyć coś swojego, nowego.

WK: Jak na swój wiek zrobiłeś już bardzo dużo twórczych rzeczy, a jakie masz plany związane ze szkołą? Planujesz iść na studia czy nawet nie myślisz o tym jeszcze?

KS: Póki co zastanawiam się nad studiowaniem reżyserii dźwięku albo montażu filmów. Więc aktualnie tworzenie muzyki stawiam jako plan B, ale kto wie jak się życie potoczy.

1130338565_109630374314336_907769608782825924_n
129330291_109630394314334_3528294258549887826_n

Wiktor Kuprjanowicz

Opublikowano Bez kategorii | Skomentuj

Wywiad z Jędrkiem Cypryjańskim

Jędrek Cypryjański jest perkusistą szczecińskiej kapeli punkowej ETA od czerwca 2020 roku. Wcześniej grał z mniej znaną grupą Yallow w szczecińskich klubach studenckich. Z tymże zespołem wystąpił na szczecińskim Festiwalu Garaże 2019 gdzie zagrali również: O.S.T.R, Organek czy Paweł Domagała. Po rozpadzie oryginalnego składu Yallow dołączył do zespołu ETA i są aktualnie w trakcie nagrywania nowego albumu. Między innymi o wspomniany wcześniej nowy album i nie tylko zapytałem się Jędrka w poniższym wywiadzie.

WK: Jesteś nowym członkiem zespołu ETA, kiedy dokładnie dołączyłeś i jak wyglądało przesłuchanie?

JC: Dołączyłem do zespołu na początku czerwca tego roku. Z Benkiem, naszym wokalistą, znałem się już wcześniej z powodu wspólnego koncertu. Dowiedziałem się od niego, że poszukują perkusisty, a ja nie mając w tamtym czasie zespołu zdecydowałem się pójść na przesłuchanie. Było trzech kandydatów, ja przyszedłem ostatni. Zagraliśmy parę piosenek ETY, których miałem się nauczyć i po chwili namysłu chłopaki przyjęli mnie do zespołu.

WK: Jaka panuje w zespole atmosfera i jak zostałeś przyjęty przez resztę? Z tego co mi wiadomo jesteś najmłodszym członkiem, czy odczuwasz to w jakiś sposób?

JC: Do zespołu zostałem przyjęty bardzo ciepło i serdecznie. Od razu się polubiliśmy. Atmosfera w zespole jest bardzo dobra i sprzyjająca rozwojowi kapeli. Traktujemy siebie jak dobrych przyjaciół, mamy dobry kontakt ze sobą i zawsze na próbach jest pozytywnie. Zdarzają się spięcia i małe spory, ale szybko dochodzimy do kompromisów, co skutkuję lepszymi i dokładniejszymi kompozycjami. Różnicy wieku w żadnym stopniu nie odczuwam, choć w niektórych przypadkach jest dość spora. Każdy ma do każdego szacunek i traktujemy siebie równo.

WK: Jak wszyscy dobrze wiemy obecna sytuacja w kraju i na świecie niezbyt sprzyja muzykom, jak sobie radzicie i jakie macie plany na przyszłość?

JC: Sytuacja jest dość ciężka, biorąc pod uwagę ze nasze główne źródło dochodów to koncerty. Pomimo tego udało nam się nagrać w tym roku płytę, lecz na wydanie krążka wciąż zbieramy. Założyliśmy zbiórkę na portalu zrzutka.pl i zachęcamy gorąco do wsparcia naszego projektu. Mamy nadzieję ze na początku nowego roku uda nam się wydać w pełni płytę i będziemy mogli rozpocząć trasę ją promującą.

WK: Wspomniałeś o wydaniu albumu, co możesz o nim powiedzieć? To chyba pierwsze wydawnictwo ETY z Tobą na perkusji. Myślisz że wniosłeś inny styl niż ich poprzedni perkusista?

JC: Tak, nadchodzący album jest moim pierwszym z ETĄ. Nowa płyta na pewno jest inna w porównaniu do pierwszego krążka zatytułowanego „Nigdy”. Uważam ją za bardziej wszechstronną i zróżnicowaną stylistycznie. Na przygotowanie się do nagrań miałem dwa miesiące. Przez ten czas starałem się jak najlepiej wyrazić siebie jak i dobrze wpasować się w styl albumu. Myślę, że każdy perkusista gra wyjątkowo i na „swój sposób” i warto wyrażać siebie podczas gry, zachowując jednak styl i feeling piosenki. Osobiście jestem zadowolony z efektu końcowego, lecz ocenę ostateczną zostawiam słuchaczom

WK: A na kiedy planujecie premierę albumu i jaki będzie nosił tytuł?

JC: Premierę planujemy na początek 2021 roku, a płyta nazywa się „Plan B”. Niedawno wrzuciliśmy do sieci pierwszy singiel promujący pod tytułem „Koniec Gry”. Gorąco zachęcam do posłuchania!

WK: Twój poprzedni zespół Yallow można powiedzieć że znałem osobiście i obserwowałem jego powstanie i rozpad. Jak wspominasz swoją przygodę z Yallow? Co Ci się w tym projekcie podobało, a co nie?

JC: Yallow wspominam bardzo dobrze. Pomimo wielu spięć w zespole udawało nam się tworzyć muzykę na nasz sposób i cieszyć się nią w pełni. Był to mój pierwszy zespół i zawsze miło będę wracał myślami do tamtych dni. Przez Yallow zyskałem wiele doświadczenia i umiejętności, za co chłopakom bardzo dziękuję. To był naprawdę fajny okres mojego życia.

WK: Na koniec mam pytanie jak się czujesz ze ścieżka jaką obrałeś, czy jesteś usatysfakcjonowany i szczęśliwy oraz czy udaje ci się łączyć naukę i granie?

JC: Staram się w życiu robić to co kocham. Dążę do tego żeby perkusja była całym moim życiem. Teraz mam maturę, co na pewno nie ułatwia gry w zespole ale nie mam zamiaru porzucać wszystkiego na co długo pracowałem. Na razie jest jak jest, ale mam nadzieje ze w przyszłości uda mi się osiągnąć sukces.

Wiktor Kuprjanowicz

Opublikowano Bez kategorii | Skomentuj